Słów kilka o zadłużeniu szpitali
3 kwietnia 2008Siedząc nad piwem w gronie znajomych uczestniczyłem w dyskusji na temat polskiej służby zdrowia. Zbigniew Mogiła przedstawiał już tutaj diagnozę tej sytuacji i podawał jej rozwiązanie. Dyskusja w której brałem udział również zmierzała w tym kierunku: pakiet gwarantowanych świadczeń, mądra i uczciwa prywatyzacja oraz ewolucja systemu finansowania przeważała znacząco nad opcją rewolucji liberalnej (czy nawet libertariańskiej) natychmiastowego uwolnienia rynku i prywatyzacji. Przy pomocy znajomego lekarza udało mi się dokonać kilku obliczeń, które od razu wywołały ogromne zdziwienie i irytację.
Lekarz ten, pracujący w szpitalu i na pogotowiu, opowiadał o sposobie obsługiwania tzw. NN, czyli pacjentów nie posiadających dokumentów pozwalających na ustalenie kim są i czy mają ubezpieczenie. Takie osoby, zazwyczaj w stanie nietrzeźwym i w większości wypadków nieprzytomne, trafiają do szpitala z pogotowia. Lekarze, obawiający się procesów o błąd w sztuce, wykonują pełne badania takiego pacjenta, w tym bardzo drogą tomografię komputerową. Koszt takich badań przewyższa 2.000 zł, ale dla uproszczenia obliczeń załóżmy że jest to 2.000 zł. Zapytałem znajomego ilu takich pacjentów może trafiać do szpitala w miesiącu. Odpowiedział: dwudziestu… dziennie! Nie chciało mi się bardzo w to wierzyć i zacząłem wypytywać innych znajomych lekarzy. Okazało się, że liczba NN trafiających do szpitala dziennie może być mniejsza i wynosi około dziesięciu. Policzmy: dziesięciu NN dziennie razy 30 dni w miesiącu razy 12 miesięcy daje 3.600 NN rocznie, każdy dostaje „full service” w postaci szeregu badań, które kosztują około 2.000 zł. Daje to w sumie 7.200.000 zł rocznie w rachunkach, które obciążają szpital, bo w większości wypadków ludzie ci okazują się nie posiadać ubezpieczenia! I jak tu się dziwić, że szpitale są zadłużone?
TO jest tylko wieszchołek góry lodowej.
Prosimy więcej informacji o tym, co pod wodą…
Zadziwiło mnie jedno w tych kalkulacjach — to, że powiedział mi to lekarz, otwarcie się do tego przyznając (a potwierdziło kilku innych). Dość dziwna teza się nasuwa: lekarze doskonale wiedzą o jednej z poważnych przyczyn zadłużenia służby zdrowia i to oni są jej winni… Zlecając niepotrzebne badania sprawiają, że uczciwi ludzie muszą stać w kilometrowych kolejkach.
Dziwna teza, prawda? Jak zwykle, ciąg przyczynowo-skutkowy ciągnie się dalej. Dlaczego lekarze zlecają niepotrzebne badania? Odpowiedź, również udzielona przez lekarzy: bo się boją. Czego? Procesów o błąd w sztuce i pozbawienia uprawnień do wykonywania zawodu. Dlaczego się tego boją takich procesów, przecież robią wszystko dobrze? Bo prawo jest po stronie pacjenta i lekarz, oprócz leczenia, zmuszony jest do zabezpieczania się przed wszystkimi przyszłymi roszczeniami. A roszczenia te przedawniają się dopiero po 10 latach (maks 13 uwzględniając trzyletni okres, który przysługuje pacjentowi od momentu dowiedzenia się o szkodzie).
Jedna rzecz mi tutaj nie pasuje. Skoro bojąc się procesów postępują nadgorliwie w przypadku NN, dlaczego nie postępują tak samo w przypadku normalnych pacjentów?
Mi właśnie też nie. Może chodzi o to, że jeżeli ktoś czeka w kolejce, to nie jest de facto pacjentem. NN przyjęci na ostry dyżur pacjentami już są i trzeba się nimi zajmować…
Wymieniłeś tylko jedną z patologii nurtujących naszą służbę zdrowia. Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że jest tak wiele przykładów nierozsądnego zarządzania środkami finansowymi, że wydaje się być zasadne stwierdzenie, że służba zdrowia powinna być cała poddana leczeniu. Myślę, że prywatyzacja jest konieczna i im to szybciej nastąpi tym lepiej dla podatników. Nasza służba zdrowia jest tym samym, czym były przedsiębiorstwa państwowe, czyli – wszystko jest nasze, więc jest niczyje, a z budżetu państwa i tak dołożą, a długi umorzą…
Pozdrawiam